Wyleciałem na obrzeża miasta, poszukując czegoś zdatnego do zjedzenia. Dziczyzna nie specjalnie mi podchodziła dlatego też skierowałem loty w stronę najbliższej wioski.
-Kenintauri.
Mruknąłem pod nosem napis z najbliższej tabliczki i parsknąłem śmiechem. Wylądowałem na jakimś pastwisku i usiadłem sobie, rozglądając się dookoła. Wioski na wzgórzach mają swój urok.. Uśmiechnąłem się zadowolony i rozejrzałem się za żarciem. Krowy, owce, konie, kurczaki. Szfedzki stół..prawie że. Zaśmiałem się w sobie i poderwałem się do lotu. Przeleciałem nad stadem owiec i porwałem tłustą jagnięcinnę sztuk razy dwa. Schowałem się w lesie przed ludzkim wzrokiem i zabiłem barany, pierwszym napełniając żołądek, a z drugiego zaś zdzierając skórę niczym profesjonalista. Zwinąłem owcę w rulon, ciało jej łapiąc w szpony. Wzbiłem się w powietrze, przelatując nad domostwem, z którego zwierzęta pochodziły i zostawiłem im ''dywanik'' przed drzwiami.
W drodze powrotnej, zniżyłem nieco loty i zostawiłem ciało barana osamotnionemu wilkowi. Pobratymcom trzeba pomagać. Rozłożyłem skrzydła i ruszyłem z powrotem do domu, po drodze obmywając łapy i pysk z krwi w pobliskim jeziorze. Do moich uszu dobiegło wycie wilka. Uśmiechnąłem się i mu zawtórowałem, wracając do domu.
Z.t.